Wspólnoty i Liderzy

Wspólnoty

Programem realizowanym przez Fundację Barka od samego początku jest program domów wspólnotowych, czyli miejsc służących odbudowie osób, które znalazły się w ekstremalnych sytuacjach życiowych. Jako pierwsza powstała wspólnota we wsi Władysławowo w Gminie Lwówek, położonej 70 km na zachód od Poznania. Barbara i Tomasz Sadowscy wraz z córkami zamieszkali tu razem z osobami bezdomnymi, samotnymi, ubogimi i niepełnosprawnymi w wydzierżawionym przez Gminę opustoszałym budynku po szkole podstawowej.

Domy wspólnotowe służą rozwojowi duchowemu, moralnemu, społecznemu i zawodowemu mieszkających w nich osób, w oparciu o idee pomocy wzajemnej i samopomocy. Wszyscy dzielą się tu pracą i odpowiedzialnością. Główne zasady obowiązujące we wspólnotach to: solidaryzm i pomoc innym w potrzebie, praca na rzecz wspólnoty, utrzymanie trzeźwości, współpraca z lokalną społecznością, edukacja ustawiczna.

Wspólnota powinna starać utrzymywać jak najlepsze relacje ze środowiskiem lokalnym, z sąsiadami, instytucjami publicznymi, przedsiębiorcami a także innymi organizacjami. Razem z nimi buduje partnerstwo lokalne, wpływające na życie całej społeczności w gminie.

Poza Władysławowem domy wspólnotowe powstały także w innych miejscach: w Marszewie, Chudobczycach, Gminie Strzelce Opolskie (5 domów) i w Poznaniu.

Wspólnoty działają na bazie grupy samopomocowej, która swoją pracą utrzymuje się samodzielnie. Uczestnicy wspólnoty w większości są uczestnikami Centrum Integracji Społecznej, gdzie poprzez naukę praktyczną pod okiem instruktora, połączoną z pracą, zdobywają doświadczenie, by w przyszłości wejść na rynek pracy i się usamodzielnić. Osoby starsze czy chore mieszkające we wspólnocie włączają się w życie tego miejsca w miarę swoich możliwości (drobne prace porządkowe, pomoc w kuchni, pomoc w portierni).

Kluczową cechą odróżniającą domy wspólnotowe od placówek świadczących pomoc osobom bezdomnym jest brak podziału na pracowników i klientów korzystających z usługi.

W naszej codziennej działalności towarzyszy nam cytat twórcy Fundacji Barka – Tomasza Sadowskiego  – „My tu nie świadczymy usług. Życiem świadczymy”.

Liderzy

Liderami zostają Ci z mieszkańców wspólnot, którzy podnieśli się z trudnych życiowych kryzysów, a teraz na podstawie swoich życiowych doświadczeń poprzez przykład pomagają innym w rozwoju moralnym, społecznym duchowym i zawodowym w oparciu o idee pomocy wzajemnej i samopomocy. Liderzy prowadzą domy wspólnotowe, żyją w trzeźwości i pracują w programach zagranicznych, które Barka prowadzi w Anglii, Irlandii, Holandii, Belgii, Niemczech i na Islandii, zakładają spółdzielnie socjalne, prowadzą Centra Integracji Społecznej.

OTO SYLWETKI NIEKTÓRYCH Z BARKOWYCH LIDERÓW:

„Chciałbym, żeby wszystko było dobrze, żebym mógł każdemu pomóc ”

Piotrek związany jest z Barką w Strzelcach Opolskich od 1998 roku, czyli od początku jej istnienia. Od 10-ciu lat jest on również zaangażowany w streetworking, gdzie z pasją pomaga innym. Na początku praca ta odbywała się jedynie na terenie Strzelec, lecz już od 2012 roku Piotrek zaczął brać udział w zagranicznych projektach Barki. Do dnia dzisiejszego wyjeżdża cyklicznie na różne projekty znajdujące się m.in. w Hadze, Amsterdamie i Antwerpii. Otwierał również projekty w Brukseli i Berlinie.

Piotrek jest niesamowicie empatycznym i doświadczonym, zarówno profesjonalnie jak i życiowo liderem. Zawsze pełny pogody ducha, uchyliłby nieba każdemu, gdyby tylko mógł. Piotrek ponadto jest niesamowicie otwartą osobą, co sprawia, że bardzo łatwo się z nim rozmawia.

Prywatnie jest pasjonatem muzyki, oraz uwielbia budować statki w butelkach. Cierpliwość to jego drugie imię! W przyszłości chciałby podszkolić sobie język angielski i holenderski, oraz zdobyć prawo jazdy.

Andrzej jest trzeźwy od 10 lat. Ostatni rok spędził na misji Fundacji Barka w Wielkiej Brytanii (wcześniej był także kilkukrotnie w Holandii), gdzie z oddaniem pomagał osobom, które – jak on sam kiedyś – były zagubione, samotne, bezdomne i uwikłane w uzależnienia. W czasie swojego pobytu w Milton Keynes stworzył pierwszą w tym 300-tysięcznym mieście polskojęzyczną grupę Anonimowych Alkoholików. Chciał zrobić coś dla lokalnej społeczności. I zrobił – ale też zrobił to dla siebie. Bo każdy z nas potrzebuje wspólnoty, rozmowy, przestrzeni do dzielenia się sobą.

Początki były ciche – ludzie przychodzili, siedzieli, słuchali. Dziś ta grupa tętni życiem. Jej uczestnicy otwierają się, dzielą swoimi historiami i wspierają nawzajem. Andrzej był iskrą, która rozpaliła wspólnotowe ognisko nadziei – i choć wrócił do Polski, płomień, który zapalił, nadal tam płonie.

Na co dzień Andrzej działa w społeczności Barki na Zawadach w Poznaniu, gdzie jest ważnym filarem wspólnoty. Swoją siłę odnajduje w wierze – i to właśnie ona daje mu motywację do dalszego działania i dzielenia się swoją historią. Chętnie daje świadectwo swojego życia na spotkaniach z młodzieżą – w szkołach, na uniwersytetach, a także w mediach. Regularnie zapraszany do telewizji, mówi z otwartością o swojej przemianie i o tym, jak odnaleźć sens, nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone.

Andrzej to przykład, że możliwa jest zmiana – głęboka, trwała i niosąca nadzieję także innym. Dla wielu jest inspiracją. Dla nas – przyjacielem i liderem z sercem.

Bardzo dynamiczny, aktywny, czasem nawet chaotyczny ale wynika to głównie z ogromu spraw, w które się angażuje. Zawsze w ruchu, zawsze potrzebny! We wspólnocie zajmuje się głównie gastronomią i pomocą w zorganizowaniu miejsca w programach odwykowych i terapeutycznych dla potrzebujących mieszkańców oraz osób powracających zza granicy ale w zasadzie czuwa nad wieloma sprawami związanymi z jej funkcjonowaniem. 

Zdecydowanie jest gadułą ale w pozytywnym sensie. Osoby, które spotyka na swojej drodze doceniają jego otwartość i szczerość. Często opowiada o swoich trudnych doświadczeniach w sposób naturalny, bez cienia moralizatorstwa. Każdą sytuację i przypadek z którymi się styka, przepracowuje słowami – zastanawia się, planuje, szuka rozwiązań, używając odniesień ze swojego życia. 

W pracy lidera jest bardzo empatyczny. Z osobami, którym stara się pomóc wiąże się emocjonalnie. Przeżywa każdą sytuację próbując, poprzez swoje świadectwo, nadać jej odpowiedni kierunek. Wierzy, że dzięki temu zaangażowaniu, ktoś zmieni swoje życie. Tym samym – jeśli się angażuje, to angażuje się całym sercem. 

Jest nieoceniony pod względem kontaktów, które sobie wypracował i o które dba w sposób bardzo serdeczny i ludzki. Jest osobą którą po prostu, nawet po wielu latach, się pamięta!

Bardzo dynamiczny, aktywny, czasem nawet chaotyczny ale wynika to głównie z ogromu spraw, w które się angażuje. Zawsze w ruchu, zawsze potrzebny! We wspólnocie zajmuje się głównie gastronomią i pomocą w zorganizowaniu miejsca w programach odwykowych i terapeutycznych dla potrzebujących mieszkańców oraz osób powracających zza granicy ale w zasadzie czuwa nad wieloma sprawami związanymi z jej funkcjonowaniem. 

Zdecydowanie jest gadułą ale w pozytywnym sensie. Osoby, które spotyka na swojej drodze doceniają jego otwartość i szczerość. Często opowiada o swoich trudnych doświadczeniach w sposób naturalny, bez cienia moralizatorstwa. Każdą sytuację i przypadek z którymi się styka, przepracowuje słowami – zastanawia się, planuje, szuka rozwiązań, używając odniesień ze swojego życia. 

W pracy lidera jest bardzo empatyczny. Z osobami, którym stara się pomóc wiąże się emocjonalnie. Przeżywa każdą sytuację próbując, poprzez swoje świadectwo, nadać jej odpowiedni kierunek. Wierzy, że dzięki temu zaangażowaniu, ktoś zmieni swoje życie. Tym samym – jeśli się angażuje, to angażuje się całym sercem. 

Jest nieoceniony pod względem kontaktów, które sobie wypracował i o które dba w sposób bardzo serdeczny i ludzki. Jest osobą którą po prostu, nawet po wielu latach, się pamięta!

W Barce jestem od 11 lat, przyjechałam do Chudobczyc z Londynu. Od 4 lat prowadzę Dom Barki we
Władysławowie, od paru lat pomagam również bezdomnym Polakom za granicą w przezwyciężeniu
trudnej sytuacji życiowej w jakiej się znaleźli, obecnie w Holandii.
Moją pasja jest żeglarstwo, spędzam ten czas z bliskimi mi osobami.
„…Ważne jest dla mnie teraz Władkowo, dbam o to. Chcę by ludzie czuli się tam dobrze”.

Myślę, że pracowitość – to jedna z głównych cech, która wyróżnia Krzysia. Krzysiu to młody lider (choć już z bagażem życiowych doświadczeń) , który po raz pierwszy przyjechał jako lider do Holandii pod koniec września 2018 roku. Widać było u niego nutkę niepewności ale z drugiej strony wyróżniał się chęcią poznania tego „nowego” świata. 

Krzysiu dojrzewał i zmieniał się w trakcie pobytu w Holandii. I kiedy wracał do Polski widać było błysk w oku. 

Krzysiu jest bardzo poczciwy, solidny i oddany pracy, którą wykonuje, zarówno w Holandii jak i w Polsce. 

W Polsce odpowiedzialny jest między innymi za to, aby ośrodek wypoczynkowy w Koninie sprawnie funkcjonował. Jak sam to określił -stoi za barem ☺ . Ośrodek w Koninie jest przedsiębiorstwem społecznym wspólnoty Barka w Chudobczycach. 

 W wolnych chwilach zajmuje się również pracami stolarskimi w Chudobczycach. 

Krzysiu to człowiek wielu talentów. W Holandii dał się poznać jako majsterkowicz w rozbieraniu na części pierwsze, a później składaniu, sprzętów elektronicznych. 

Krzysiu był żonaty i ma dziecko, z którym póki co nie ma kontaktu, ale robi wszystko żeby w przyszłości to zmienić. 

Krzysiu chciałby wyprostować wszystkie swoje sprawy. W przyszłości chciałby się usamodzielnić i założyć rodzinę.

Piotra „Siódema”, barkowy lider i streetworker, który od 2012 roku trwa w procesie trzeźwienia i pomaga innym osobom doświadczającym bezdomności i uzależnień.

Jego historia jest przykładem niezwykłej przemiany. Do Barki trafił po 4 latach trudnego i wyniszczającego życia na ulicach Hagi w Holandii, gdzie zmagał się z bezdomnością i uzależnieniem.

Wspólnota, zasady, wspólne życie i praca pozwoliła mu poradzić sobie z trudnościami, odbudować relacje z rodziną i odnaleźć nowe cele w życiu. Piotr podkreśla również, jak wielką rolę w jego przemianie miała wiara, która wspiera go w trzeźwości i dodaje siły każdego dnia.

W pierwszej ze wspólnot Barki, w której mieszkał, brał udział w budowie schroniska dla zwierząt, a potem szybko zaangażował się w zagraniczne misje liderów Barki w BARKA UK London czy Stichting Barka. Wykorzystując swoje doświadczenia z życia na ulicy i walki z uzależnieniem, pomagał osobom bezdomnym w miastach takich jak Amsterdam, Utrecht, Reykjavik, Bruksela i Milton Keynes.

Piotr obecnie mieszka w Poznaniu na Zawadach, w głównej siedzibie Fundacji Barka, gdzie działa na rzecz innych osób dotkniętych podobnymi problemami, pomagając prowadzić barkową wspólnotę dla 35 osób. Z pasją podejmuje nowe wyzwania, takie jak rozwijanie projektów barkowych na Islandii.

Dziś Piotr nie tylko pomaga prowadzić wspólnotę Barki, ale także dzieli się swoją historią z innymi, dając im nadzieję i motywację do walki o lepsze życie. Ma za sobą wiele spotkań z młodzieżą, przedstawicielami samorządów lokalnych, czy występów medialnych. Ale dalej jest w nim niezwykła pokora i skromność. Jest szczęśliwym dziadkiem, człowiekiem pełnym pasji i zaangażowania, który wciąż nie przestaje działać.

„Siódema”, bo tak na niego mówimy, jest żywym przykładem tego, jak ogromną moc ma wiara, wspólnota i chęć zmiany. Jego droga z bezdomności i uzależnienia do lidera, który teraz pomaga innym, jest inspiracją dla każdego, kto zmaga się z trudnościami. Jego świadectwo pokazuje, że nie ma sytuacji bez wyjścia – że nawet najciemniejszy okres w życiu można przezwyciężyć!

Siódema, dzięki że jesteś!

W Barce jestem od 11 lat, przyjechałam do Chudobczyc z Londynu. Od 4 lat prowadzę Dom Barki we
Władysławowie, od paru lat pomagam również bezdomnym Polakom za granicą w przezwyciężeniu
trudnej sytuacji życiowej w jakiej się znaleźli, obecnie w Holandii.
Moją pasja jest żeglarstwo, spędzam ten czas z bliskimi mi osobami.
„…Ważne jest dla mnie teraz Władkowo, dbam o to. Chcę by ludzie czuli się tam dobrze”.

“Od łobuza do pracownika” – Historia emigranta

Autor: Piotr – osoba, która wróciła z Lambeth do Polski dzięki Barce Brytyjskiej.

Ranek to najgorszy czas dnia. Najpierw budzi mnie zimno, a potem jakże znajome łupanie w głowie, suszenie i “szczotka” w gardle. Dookoła widzę dobrze mi znanych ludzi w śpiworach, leżących pod murem. Znowu pada. Wokół mnie walają się porozrzucane butelki. Jaka szkoda, że
wszystkie puste – tak samo, jak moje kieszenie. I nagle słyszę po raz pierwszy: “Cześć chłopaki, jak się dzisiaj macie? Jesteśmy z Barki. Jak
możemy wam pomóc?”. Na dźwięk słowa POMOC od razu pomyślałem o napełnieniu leżącej obok butelki. Żadna inna pomoc mnie nie obchodzi, dlatego tracę zainteresowanie. Powrót do Polski? Od lat jestem w Londynie. W końcu czuję się wolny. Robię, co chcę. Mam za darmo jedzenie i ubrania, a pieniądze na picie zawsze się znajdą. Angielski znam, więc jak tylko będę gotowy, to znajdę pracę. Taki mam plan – na kiedyś – ale nie na dziś. Dlatego odmawiam.

Po pierwszym spotkaniu z Barką zacząłem ich widywać częściej. Spotykaliśmy się w Centrum Pomocy Dziennej na Waterloo. Moja początkowa niechęć zmieniła się w sympatię. Wiele razy rozmawialiśmy o moim piciu, o tym, że najwyższy czas coś zrobić z takim marnowaniem życia. Zgadzałem się z tym – owszem, chciałem coś zmienić, ale – jutro, pojutrze, może kiedyś. Miło było rozmawiać o czymś ważnym, wspominać dawne życie. Stale przypominałem sobie te słowa: “Jak się dzisiaj macie? Jesteśmy z Barki. Jak możemy wam pomóc?”. Moje życie płynęło jednak nadal tym samym kursem. Dni były podobne jeden do drugiego jak dwie krople wódki. Cała moja energia, całe życie było podporządkowane butelce. Mój rozkład dnia był naznaczony piciem.

W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że staczam się po równi pochyłej. Aby temu zapobiec, podjąłem nawet pracę. Zatrudniłem się w wytwórni sałatek, potem w szklarniach, sadziłem kwiaty, kładłem kostkę brukową, a nawet pracowałem w rzeźni. Z każdego miejsca jednak albo mnie wyrzucano, albo sam się zwalniałem. W każdym razie miałem jakieś pieniądze. Niestety za mało, żeby coś zacząć, ale w sam raz na
picie. Po każdej próbie pracy (w Bognor, Chichester, Hull, Manchesterze i Bóg jeden wie, gdzie jeszcze) zawsze wracałem do Londynu. Starzy przyjaciele witali mnie z otwartymi ramionami i pełnymi butelkami. Po jednej z takich wypraw odwiedziłem Dzienny Ośrodek Pomocy w Shepherd 39 Bush. Stary dobry Broadway. Tam spędziłem pierwszy rok mojego wygnania, zawsze pijany. To był szok. Pierwszą osobą, jaką spotkałem, był “Marynarz”, mój dobry kumpel, z którym mieszkałem na squatach i wypiłem jezioro cydru. Był trzeźwy, czysty i zadowolony z życia. Opowiedział mi, że wrócił do Polski z Barką, wytrzeźwiał i zmienił swoje życie. W rezultacie zaczął dla Barki pracować.
“Marynarz” poprosił mnie, żebym poszedł w jego ślady. Zaoferował mi pomoc i zapewnił, że w Barce znajdzie się dla mnie miejsce. Niestety, tym razem zwyciężył cydr, jednak obraz zdrowego, trzeźwego “Marynarza” utkwił w mojej pamięci. Tymczasem trwał alkoholowy maraton. Niemal codziennie obiecywałem sobie, że to już koniec, że z tym skończę. Niestety, były to puste obietnice. Drżenie rąk i całego ciała można było ukoić tylko w jeden sposób. Komórki mojego organizmu mogły pracować tylko po odpowiedniej dawce alkoholu. Miesiąc później zostałem pobity. To oczywiście się już wcześniej zdarzało. Człowiek leżący, zawinięty w śpiwór, ma małe szanse z bandą nastolatków. Ich ulubioną zabawą było obrzucanie nas kamieniami, butelkami, puszkami… Uważali, że wylanie butelki piwa czy wody na śpiącego człowieka jest super zabawne. Bawiło ich także kradzenie nam jednego buta lub wysypywanie na nas śmieci. Lekarstwo na to wszystko było jedno – oczywiste. Tym razem jednak miałem trudności z chodzeniem i ledwo widziałem na jedno oko.

I nastał kolejny poranek i kolejna pobudka słowami “Cześć chłopaki, jesteśmy z Barki…”. Zdecydowałem się na wyjazd. Nie było problemu. Dwa dni później już byłem w autobusie do Polski.

Trafiłem do wspólnoty Barki w Chudobczycach. Znalazłem się wśród bardzo miłych ludzi. Wszyscy byli cisi i spokojni. Dla kogoś takiego jak ja – po latach w londyńskim ulu – za spokojni. Wytrzymałem 4 tygodnie. Myślałem sobie: “Ty idioto, to nie dla ciebie”. Byłem trzeźwy, obrażenia się zagoiły, byłem gotowy na nowo podbijać świat. Londyn mnie wzywał. Wróciłem.
Niestety, mój plan szybkiego znalezienia pracy i ułożenia sobie życia zawiodły. Już po kilku dniach byłem wśród moich dawnych kolegów, z butelką w ręku. Wróciłem do dawnego sposobu zdobywania pieniędzy – żebrania. Używaliśmy bardzo skutecznej metody – psa. Irlandczyk pożyczał nam psa w zamian za 2 piwa. Ludziom prawdopodobniej bardziej było żal psa niż nas (choć wbrew pozorom pies żył w dostatku, jadał same smakołyki, miał
mnóstwo miejsca i świeże powietrze). Dostawaliśmy mnóstwo pieniędzy i mnóstwo też piliśmy. Kolejne dni, tygodnie, miesiące wyglądały identycznie. Rano – butelka cydru na “rozruch” i kaca, potem zagrzać się, zjeść i czasami wykąpać w centrum pomocowym – wszystko oczywiście przeplatane kolejnymi kubkami wina. Potem do parku i dalsze picie. Wieczorem “praca”, z krótkim przerwami na picie. Potem liczenie pieniędzy, udawanie się do miłego sklepikarza po kanapki, którychnie sprzedał – i impreza.
Pewnego dnia zobaczyłem Marynarza. Ze smutnym uśmiechem na twarzy zapytał: “Cześć, jesteśmy z Barki, jak możemy wam pomóc?”. Po kilku godzinach odbyliśmy długą rozmowę w centrum dziennym. Po raz enty Marynarz poprosił mnie, żebym skończył z piciem i zaoferował mi miejsce w Barce.
Pamiętałem o Barce i podobał mi się pomysł powrotu, ale akurat byłem w ciągu i podjęcie jakiegokolwiek działania było dla mnie abstrakcją. Było coraz gorzej. Popadłem w depresję, czułem się kompletnie zrezygnowany. Nawet alkohol nie przynosił już ulgi. Nie wywoływał euforii, nie poprawiał nastroju. Piłem, żeby nie myśleć, żeby po prostu zasnąć. W pewnym momencie moje ciało kompletnie odmówiło mi posłuszeństwa, nie chciało mi
się nigdzie ruszać. Po prostu leżałem, zawinięty w śpiwór, a moi koledzy donosili mi kanapki i oczywiście – alkohol. Ulica jest jak rak, który zżera cię od środka. Jak huragan zmiatający wszystko, co napotka na swojej drodze. Kiedy dostaniesz się w jego władanie, nie jesteś w stanie się wydostać.
Przez te wszystkie lata Barka próbowała mi pomóc, nawet kiedy byłem na to zupełnie obojętny. Ona nie odpuściła. Kiedy stałem już jedną nogą nad grobem, Radek, mój kolega z Barki, przyszedł i wyciągnął mnie na detoks. Ale nie na normalny detoks w szpitalu, gdzie po kilku dniach
wychodzisz z powrotem na ulicę, ale na 30 dni w profesjonalnym ośrodku, gdzie koszt wynosił ponad 6,000 funtów od pacjenta. Dla polskiego bezdomnego bez zasiłków dostanie się tam było niemożliwe, ale nie dla Radka. To był czas prawdziwego zdrowienia. Zastrzyki, tabletki, odtruwanie, ale także psycholog i terapeuta. Nie było łatwo. Dopiero po kilku dniach byłem w stanie wyjść z pokoju o własnych siłach; po tygodniu zacząłem jeść, a po kolejnych kilku dniach moje roztrzęsione ciało zaczęło się uspakajać. Wreszcie miałem czas, żeby na trzeźwo przemyśleć swoje sprawy. Podjąłem wiele ważnych decyzji. Radek stale mnie odwiedzał. Przynosił tytoń i nowinki ze świata. Nasze rozmowy przynosiły nam wiele satysfakcji.
Pod koniec pobytu w ośrodku zadałem sobie pytanie: “Co robić dalej?”. Nie chciałem wracać na ulicę. Bałem się o siebie. Odpowiedź przyszła znowu z Radkiem! Powiedział, że rozmawiał z siostrami zakonnymi z misji charytatywnej w Elephant&Castle. Zakonnice miały mnie zabrać do hostelu. Nie miałem wtedy pojęcia, że będzie to jeden z najważniejszych kroków w moim życiu.

Już po kilku dniach wiedziałem, że się polubimy. Siostry były jak balsam na moją umęczoną duszę. Były dla mnie jak zastępcze matki i przyjaciółki. Zdobyłem ich zaufanie. Po kilku miesiącach robiłem tam wszystko – zajmowałem się kuchnią, przyjmowałem dostawy, robiłem zakupy. Byłem także – o ironio – odpowiedzialny za pilnowanie trzeźwości wśród mieszkańców hostelu (w tym przypadku ironia jest eufemizmem
stulecia). Ponadto pomagałem tłumaczyć osobom, które nie znały angielskiego. Odkryłem, że lubię pomagać innym. Siostry pokazały mi, że można odnajdywać radość i satysfakcję w uśmiechu innych. Bardzo się zaprzyjaźniłem z Siostrami i do dziś darzę je niezmienną
miłością. Przez cały ten czas utrzymywałem dobry kontakt z Radkiem. Jednak nasza relacja zupełnie się zmieniła. Teraz byliśmy po prostu dobrymi kolegami. Zacząłem normalnie żyć. Podczas jednego ze spotkań Radek powiedział, że nazajutrz odbywa się spotkanie Barki i
że jestem zaproszony. Oczywiście wybrałem się na nie. Spotkałem tam młodych, przyjaznych i entuzjastycznych ludzi. Mówili o projekcie powrotów z dzielnic Hammersmit; Fulham, City i Lambeth; Southwark. “Kilka osób wróciło z Hammersmith, kila z City, we helped him, with him it was
impossible to do anything “. Często rozmawiano o pojedynczych przypadkach. Pamiętam, że było mi bardzo wstyd. “Boże” – pomyślałem. “Jeśli choć z którym z nich przechodzili choć ułamek tego, co ze mną, to dopomóż im”. Po spotkaniu, Ewa, szefowa Barki UK zaprosiła mnie na rozmowę i po kilku słowach po prostu zaoferowała udział w 2-miesięcym kursie w Barce w Polsce, a następnie pracę.
Choć zaskoczyło mnie to, to od razu się zgodziłem i już po tygodniu byłem w Polsce. Ze stacji kolejowej odebrał mnie Janusz i od razu zawiózł do głównej siedziby Barki. Wypiliśmy kawę i zaczęliśmy. “To jest Centrum Wsparcia Ekonomii Społecznej, Centrum Integracji Społecznej, tam jest
szkoła, a tu miejsce, gdzie każdy może zjeść za darmo posiłek” – usłyszałem. Następnie odwiedziliśmy Pogotowie Społeczne, które, choć uboższe, przypominało mi hostel prowadzony przez moje ukochane Siostry; a następnie “Darzbór”, osiedle dla osób, które wyszły z bezdomności. Na koniec dnia otrzymałem ulotki i broszury. Wieczorem, gdy przeczytałem materiały o pracy i osiągnięciach Barki, koncepcja “Ekonomii Społecznej” przestała być dla mnie pustym, abstrakcyjnym pojęciem. Zrozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi. Kolejne 2 miesiące spędziłem w Domu Wspólnotowym w Posadówku. Podobnie jak w innych wspólnotach Barki, tak i tu żyły osoby z problemami – alkohol, więzienie, a czasami zwykła, ludzka samotność. Ta mieszanina nie tylko nie eksplodowała, ale wręcz nastrajała, uzupełniała i pchała wózek wspólnego życia. Tutaj ludzie odzyskali godność, a teraz nie tylko pracowali na poprawę jakości swojego życia. Chcieli pracować, ponieważ robili to dla siebie. I robili to efektywnie. Te 2 miesiące
były dla mnie kolejną wielką lekcją. Po tym czasie wróciłem do Londynu, pełen zapału, ale i obaw. Wkrótce dostałem pracę w Broadway Centre. Dokładnie w tym samym miejscu, w którym 7 lat temu zacząłem moją karierę bezdomnego. Kiedy w pierwszym dniu pracy przyszedłem do znanego mi “Broadway’u” i popatrzyłem na zebranych ludzi, zobaczyłem w nich siebie. Ten sam lęk, rezygnacja i obojętność ukryte pod maską arogancji. Wtedy zrozumiałem, co chcę robić w życiu. Po kilku dniach udałem się na mój pierwszy patrol. Zajrzeliśmy do miejsca, w którym kiedyś sypiałem i zobaczyłem ludzi w śpiworach, przyciśniętych do ścian, ponieważ znowu padało. I wtedy usłyszałem swój głos: “Cześć chłopaki, jak się dzisiaj macie? Jesteśmy z Barki, jak możemy wam pomóc?”.

Tłumaczenie z j. angielskiego: Aneta Kubas, Barka Irlandia

Jestem w Barce z przerwami od 2006 roku. Po rozwodzie z żoną wyjechałem do Anglii. Nadużywałem alkoholu, przez co straciłem pracę, a potem dach nad głową. Nie mam rodziców, nie mam rodzeństwa. Wszyscy umarli. Zerwałem kontakty z dziećmi, zostałem zupełnie sam. Jedyne, co mi zostało, to długi. Miałem już myśli, by ze sobą skończyć…

Dzięki Barce wróciłem do Polski.

Starałem się usamodzielnić już kilka razy, jednak nigdy nie udało mi się stanąć twardo na nogach, bo zawsze alkohol okazywał się silniejszy.

Przeszedłem terapię uzależnień. Od 3 lat jestem trzeźwy. Korzystam ze wsparcia terapeuty i psychologa. Z pomocą prawnika ogłosiłem upadłość konsumencką.

Najważniejsze, że odbudowuję relacje z dziećmi i z byłą żoną. Mam też wnuki, na których bardzo mi zależy. Z córką długo nie miałem kontaktu. Nie miałem odwagi, by się do niej odezwać. Cieszyłem się, że nie piję, ale miałem ciągle takie poczucie, że nie powinienem być szczęśliwy, że nie jestem godzien by się uśmiechać. Pewnego dnia dowiedziałem się, że bierze ślub, i wtedy, pierwszy raz po siedmiu latach do niej zadzwoniłem.

Teraz jestem trochę spokojniejszy… Czuję, że wszystko idzie w dobrym kierunku, bo uporządkowałem swoje sprawy i nie piję, a poza tym uporządkowałem relacje z moją rodziną.

Pobyt w Barce,  z osobami które mają podobne problemy, bardzo mi pomaga. Uczę się od nich, staram się nie popełnić błędów, o których często słyszę.

Ludzie z Barki często szybko odchodzą, ale jeszcze szybciej wracają. Na mnie to działa jak odstraszacz, by sytuacja się nie powtórzyła, żeby pracować nad sobą i nad swoim uzależnieniem. Uczę się cały czas pokory. Te doświadczenia, gdy próbowałem się usamodzielnić, a kończyło się to piwem za pierwszym rogiem, przejmują mnie strachem. Nie chcę wracać do tego bagna.

Od małego byłem wychowywany w duchu patriotycznym. Tata był w partyzantce, w Batalionach Chłopskich, urodził się w 1911 roku, dobrze pamiętał II wojnę światową. Często wracam do tego, co było, do tamtych dni, a rodzina jest dla mnie największym sensem – i to dla niej staję do walki każdego dnia.

 

Pierwszy dom wspólnoty we Władysławowie.
Gonzo – jeden z mieszkańców wspólnoty w Chudobczycach, po wielu życiowych przejściach odnalazł spokój w opiece nad owcami.
Mieszkańcy wspólnoty w Chudobczycach – Jurek, Czesiu i Rysiu.
Liderzy i streetworkerzy Barki, styczeń 2025
Piotr i Andrzej, jedni z barkowych liderów
Liderzy, streetworkerzy i zespół Barki spotyka się kilka razy w roku na spotkaniach formacyjnych, grudzień 2024

 

×
Przejdź do treści